Dziś polecamy książkę dla wymagających, o historii i stosunkach polsko-niemieckich, wyjątkową z wielu względów.
Z przyjemnością chcieliśmy Was też powiadomić, że 19.05.2023 odbędzie się w Centrum Herdera UG w naszej siedzibie na ul. Ogarnej 26 spotkanie z jej autorką – Christiane Hoffmann – niemiecką dziennikarką, a od stycznia 2022 roku zastępcą rzecznika prasowego rządu Niemiec.
Książki powinniśmy dostać do biblioteki z wydawnictwa wcześniej, zapraszamy więc do wypożyczania i lektury, abyście się na to spotkanie mogli przygotować.
Christiane Hoffmann „Wszystko, czego nie pamiętamy”
Rzadko czytam książki po niemiecku. Ale ta warta była wysiłku. Dwa lata po śmierci swojego ojca Christiane Hoffmann postanowiła przejść zimą piechotą jego drogę ucieczki ze wsi Różyna (Rosenthal) na Dolnym Śląsku do miejscowości Kriżowatka (Klinghardt) w Kraju Sudetów w dzisiejszych Czechach. Zrobiła to po to, aby go zrozumieć. Miał wtedy zaledwie dziewięć lat. Uciekał z matką w tłumie uchodźców, bo jego ojciec nie wrócił po tym jak wcielono go do Volksturmu i kazano mu zaprowadzić konia do przygotowującego się do obrony Wrocławia.
Jeśli ktoś myśli, że ta historia epatuje wojennymi nieszczęściami ucieczki Niemców, to głęboko się myli, przynajmniej w jej pierwszej części. To opowieść oparta na wspomnieniach chłopskiego dziecka, które wiele okropieństw wyparło z pamięci oraz historia tęsknoty starszych za rodzinnymi stronami. W żadnym wypadku nie jest to typowa powieść drogi. Nie ma w niej opisu zabytków, za to są malarskie opisy przyrody. Główną kwestią są rozmowy z ludźmi i przemyślenia. Czasami wygląda to na psychoterapię lub wewnętrzną spowiedź.
Autorka jest przedstawicielką pierwszej generacji, która nie przeżyła strasznych czasów. Pamięta jedynie to, co mówili jej rodzice i krewni, gdy ona bawiła się pod rodzinnym stołem. Część z nich popierała kiedyś Hitlera, inni byli obojętni. Wspomina, jak zmieniały się poglądy tych ludzi. Konfrontuje te wspomnienia w rozmowach z Polakami, którzy mieszkają w domu jej dziadków, a potem z obcymi ludźmi napotkanymi w miejscowościach, przez które uciekinierzy przechodzili.
Chce zrozumieć drugą stronę. Nie ocenia. Porównuje to, co mówią z tym, co opowiadał jej ojciec i z tym, co zachowało się we wspomnieniach krewnych. Więcej słucha niż mówi. Każda rozmowa zaczyna się podobnie. „Na piechotę? Na piechotę. Sama? Sama”. Sposób podróżowania pozwala jej na obserwacje. Rozmowy rozwijają się w różnych kierunkach. W większości są to dla niej miłe spotkania. Wyraźnie widzi jednak nieciągłość historii. O poprzednich mieszańcach nikt nic nie wie. Wojna to dla młodszej generacji już czas przeszły. Łatwiej jej było kiedyś w czasie jej wcześniejszych sporadycznych wizyt w Różynie rozmawiać ze starszymi ludźmi, którzy przeszli coś podobnego, co mieszkańcy Różyny. Ci, przybyli ze Wschodu widzieli podobieństwo losów. Ich też ktoś wygnał z ich domów na Kresach lub musieli opuścić zniszczone miasta. Teraz ta generacja już praktycznie odeszła. Z kolei ona pamięta, jak rodzice czuli się w Niemczech po przesiedleniu.
Film „Sami swoi” przypomina jej opowieści rodziców. W Niemczech taka komedia byłaby nie do zaakceptowania. Jedni i drudzy musieli zaczynać od nowa. Czasami jednak spotyka ludzi przesiąkniętych współczesną agresywną propagandą. Próbuje ich zrozumieć. Ciekawe, bo nie są wobec niej osobiście agresywni. Są mili, uczynni i gościnni. Agresja wyraża się widać na poziomie ogólnym. Mówią o odpowiedzialności Niemców za wojnę, o ich współczesnej dominacji, o odszkodowaniach itd.
Ona martwi się polsko-niemieckimi animozjami, tym że polska prowincja się wyludnia, że rolnictwo upada. Widzi jednak też postęp. Domy są ładniejsze, drogi lepsze. Potem dyskutuje to wszystko, co usłyszała, ze swoją znajomą nauczycielką polskiego z Berlina, która czasami czuje się, że jest traktowana jako przysłowiowa Putzfrau.
Z drugiej strony autorka wspomina sentymentalne podróże dawnych mieszkańców Różyny z Niemiec do Polski już po 2004 r. Zazwyczaj wszyscy się na to cieszyli, ale po paru godzinach pobytu we wsi wiedzieli, że to nie jest już ich miejsce. Chcieli wracać do siebie. Zastanawia się, czy przypadkiem Niemcy nie czują wyższości w stosunku do ludzi, którzy teraz mieszkają w ich domach. Pyta się, czy młodzi Niemcy są świadomi tego, co ich przodkowie zrobili w Europie Środkowej. Interesuje ją, w którym kierunku będą rozwijały się dalej relacje polsko niemieckie i czesko niemieckie. Dochodzi do wniosku, że najnowsza niemiecka generacja niestety już nie myśli o sentymentalnych podróżach. Większości już to nic nie obchodzi.
Ostatnia część książki ma trochę inny charakter. Nie jest to już liniowa opowieść. Autorka przygotowuje się do rozmowy z lekarzem, który zajmował się jej ojcem tuż przed jego śmiercią. Zapowiada to zasadniczą zmianę. Przy okazji przypomina sobie głównie to, czego dowiedziała się od rodziny i innych byłych mieszkańców Rosenthal już po ucieczce. Wygląda na to, że prawdziwa tragedia zaczęła się dopiero po dotarciu do Niemiec. Nie wszystkim uciekającym w zimie 1945 r. udało się nie spotkać Armii Czerwonej. Cierpieli niezależnie od tego, czy kiedyś popierali nazistów, czy też nie. W lecie 1945 r. byli mieszkańcy rodzinnej wsi oraz matka ojca zostali zmuszeni do opuszczenia Klinghardt. Wyrzucili ich tym razem sami Czesi, często sąsiedzi. Po jakimś czasie część małej społeczności próbowała nawet wrócić do Rosenthal, ale polska armia idąca za Rosjanami nie pozwoliła im przejść przez Odrę.
Przy okazji autorka dowiaduje się o najbardziej skrywanej tajemnicy. Babcia Olga wraz z najmłodszym synem, czyli ojcem autorki, trafiła na parę miesięcy do rosyjskiego obozu pracy w Saksonii, który zorganizowany został przez Rosjan w dawnym obozie koncentracyjnym, gdzie mordowano Polaków i Żydów. Co się w tym czasie działo z ojcem autorki, nie bardzo wiadomo, ponieważ nigdy o tym nie wspominał. Można się tylko domyślać. Po wyjściu z obozu zaczęło się „wielkie poszukiwanie” . Babcia Olga szukała swojego męża Herberta oraz dwóch starszych synów. Dziadek po walkach we Wrocławiu trafił do niewoli na zachodniej pod Charkowem. Rosjanie zapędzili go tam piechotą. Pracował jako drwal. Udało mu się przeżyć z uwagi na to, że był z zawodu stolarzem i ładnie śpiewał. O tym, że jego rodzina żyje, dowiedział się dopiero w 1947 r. Rosjanie wypuścili go dopiero, gdy był na progu śmierci. Wrócił wychudzony i chory w 1948 r. Z czasem doszedł do siebie i adaptował się do nowej sytuacji. Żył jeszcze dwadzieścia lat. Nie chciał mówić tylko o niewoli.
Za to jego żona Olga żyła rodziną i wspomnieniami z czasów Rosenthal. Wkrótce po śmierci męża złamała nogę, siadła na wózek, zapadła się w sobie. Umarła po przedawkowaniu środków nasennych. Gotthard ̶ jeden ze stryjów autorki, który nigdy nie popierał Hitlera, został ciężko ranny, stracił wzrok, a w parę miesięcy po wypisaniu z lazaretu w Dreźnie umarł na tyfus. Drugi syn Manfred, jedyny zaczadzony, który wstąpił jako dziewiętnastolatek do SS, którego szkolono w Gdyni do kierowania żywymi torpedami, w sumie nigdy nie walczył, przeżył, szybko wyszedł na wolność bez szwanku. On również pojechał na północ Niemiec i w końcu został dentystą. Ostatecznie babcia Olga, ojciec autorki oraz jego starszy brat trafili do malej miejscowości Wedel w Szlezwiku Holsztynu, gdzie zaczęli nowe życie. Ojciec dojrzewał w przyspieszonym tempie. Zmienił imię. Teraz nie nazywał się już Adolf, stryjecznym dziadku, tylko Walter. Szybko wsiąkł w nową sytuację, po paru latach ożenił się i zbudował dom. Dopiero pod koniec życia postanowił pojechać z córką zobaczyć Rosenthal.
Cała ta historia sugeruje, że tytuł książki „Wszystko, czego nie pamiętamy” ma głębszy sens. Oznacza celowe wyparcie: „Nie wspominamy. Nie cierpimy. Chcemy odciąć się od przeszłości. W podświadomości czujemy jakąś odpowiedzialność”. W sumie to chyba lepiej niż wspominać w nieskończoność swoje klęski i wracać do przeszłości. Ma to wpływ na następne generacje. Widać już zmianę, choć nie wiadomo, czy na lepsze.
Autorka coś jeszcze pamięta. Za to jej własne córki nie mają już nic wspólnego z „Heimatem” dziadka. Mała ojczyzna to przecież nie miejscowości i domy, tylko ludzie. Właśnie wróciły zachwycone z podróży do Polski. Nie z małej ojczyzny dziadka, czyli Różyny, a z Warszawy, Krakowa, Gdańska i Stutthofu. Uważają, że było ciekawie i wspaniale. A więc życie idzie naprzód.
Na dodatek właśnie przeczytałem w polskiej prasie, że autorka jest rzeczniczką niemieckiego rządu, a jej książka stała się w Niemczech bestsellerem. Ciekaw jestem, czy ktoś odważy się ją przetłumaczyć, wydać w Polsce, a potem zacząć dyskusję na jej temat?
Witold Żylicz – emerytowany inżynier budowy okrętów. Urodził się i mieszka w Gdańsku.
Christiane Hoffmann „Alles, was wir nicht erinnern”.
Ich lese selten Bücher auf Deutsch. Aber es war die Mühe wert. Zwei Jahre nach dem Tod ihres Vaters beschloss Christiane Hoffmann, im Winter seinen Fluchtweg vom Dorf Rosenthal (Rozyna) in Niederschlesien nach Krizovatka (Klinghardt) im Sudetenland in der heutigen Tschechischen Republik zu gehen. Sie tat dies, um ihn zu verstehen. Damals war er erst neun Jahre alt. Er floh mit seiner Mutter in einer Gruppe von Flüchtlingen, weil sein Vater nicht zurückgekehrt war, nachdem er zum Volkssturm eingezogen worden war und sein Pferd nach Breslau führen sollte, das sich auf die Verteidigung vorbereitete.
Wer glaubt, diese Geschichte erinnere an die kriegsbedingten Missgeschicke der fliehenden Deutschen, der irrt sich gewaltig, zumindest im ersten Teil. Es ist eine Geschichte, die auf den Erinnerungen eines Bauernkindes basiert, das viele Schrecken aus seinem Gedächtnis verdrängt hat, und eine Geschichte über die Sehnsucht der Älteren nach ihrem Heimatland. Es handelt sich keineswegs um einen typischen Wegroman. Es gibt keine Beschreibung der Sehenswürdigkeiten, sondern malerische Beschreibungen der Natur. Der Schwerpunkt liegt auf dem Gespräch mit Menschen und der Reflexion. Manchmal wirkt es wie eine Psychotherapie oder eine innere Beichte.
Die Autorin ist eine Vertreterin der ersten Generation, die die schrecklichen Zeiten nicht miterlebt hat. Sie erinnert sich nur daran, was ihre Eltern und Verwandten sagten, während sie unter dem Familientisch spielte. Einige von ihnen unterstützten Hitler, andere waren gleichgültig. Sie erinnert sich, wie sich die Ansichten dieser Menschen änderten. Sie konfrontiert diese Erinnerungen in Gesprächen mit den Polen, die im Haus ihrer Großeltern lebten, und dann mit Fremden, denen sie in den Städten begegnete, durch die die Flüchtlinge kamen.
Sie möchte die andere Seite verstehen. Sie urteilt nicht. Sie vergleicht das, was sie sagen, mit dem, was ihr Vater ihr erzählt hat, und mit dem, was in den Erinnerungen ihrer Verwandten blieb. Sie hört mehr zu als redet. Jedes Gespräch beginnt auf ähnliche Weise. „Zu Fuß? Zu Fuß. Alleine? Alleine”. Die Art und Weise, wie sie reist, ermöglicht es ihr, Beobachtungen zu machen. Die Gespräche entwickeln sich in unterschiedliche Richtungen. Meistens sind es für sie angenehme Begegnungen. Sie sieht jedoch deutlich die Diskontinuität der Geschichte. Niemand weiß etwas über die früheren Bewohner. Für die jüngere Generation gehört der Krieg der Vergangenheit an. Bei ihren früheren sporadischen Besuchen in Różyna fiel es ihr leichter, mit älteren Menschen zu sprechen, die Ähnliches durchgemacht hatten, wie die Einwohner von Różyna. Diejenigen, die aus dem Osten gekommen waren, sahen eine Ähnlichkeit des Schicksals. Auch sie waren aus ihrer Heimat im Grenzland vertrieben worden oder mussten ihre zerstörten Städte verlassen. Jetzt ist diese Generation praktisch verschwunden. Sie hingegen erinnert sich daran, wie sich ihre Eltern nach der Umsiedlung in Deutschland fühlten.
Der Film „Sami swoi” erinnert sie an die Geschichten ihrer Eltern. In Deutschland wäre eine solche Komödie inakzeptabel gewesen. Beide mussten von Anfang an beginnen. Manchmal trifft sie jedoch auf Menschen, die von der zeitgenössischen aggressiven Propaganda durchdrungen sind. Er versucht, sie zu verstehen. Interessant, denn sie sind ihr gegenüber nicht persönlich aggressiv. Sie sind freundlich, hilfsbereit und einladend. Die Aggression wird auf einer allgemeinen Ebene ausgedrückt. Sie sprechen über die Verantwortung der Deutschen für den Krieg, über ihre heutige Herrschaft, über Reparationen und so weiter.
Sie macht sich Sorgen über die polnisch-deutschen Animositäten, über die Entvölkerung der polnischen Provinz und den Rückgang der Landwirtschaft. Sie sieht aber auch Fortschritte. Die Häuser sind schöner, die Straßen besser. Das Gehörte bespricht sie dann mit ihrer polnischen Lehrerfreundin aus Berlin, die sich manchmal wie die sprichwörtliche Putzfrau behandelt fühlt.
Zum anderen erinnert der Autor an die sentimentalen Reisen der ehemaligen Bewohner von Różyna von Deutschland nach Polen nach 2004. Normalerweise freuten sich alle darauf, aber nach ein paar Stunden im Dorf wussten sie, dass dies nicht mehr ihr Platz war. Sie wollten nach Hause zurückkehren. Sie fragt sich, ob die Deutschen zufällig ein Gefühl der Überlegenheit gegenüber den Menschen haben, die jetzt in ihren Häusern leben. Sie fragt, ob die jungen Deutschen wissen, was ihre Vorfahren in Mitteleuropa getan haben. Sie interessiert sich dafür, in welche Richtung sich die polnisch-deutschen und tschechisch-deutschen Beziehungen weiterentwickeln werden. Sie kommt zu dem Schluss, dass die jüngste deutsche Generation leider nicht mehr an sentimentale Reisen denkt. Den meisten von ihnen ist das inzwischen egal.
Der letzte Teil des Buches hat einen etwas anderen Charakter. Es handelt sich nicht mehr um eine lineare Geschichte. Die Autorin bereitet sich auf ein Gespräch mit dem Arzt vor, der ihren Vater kurz vor seinem Tod behandelte. Dies ist ein Vorbote für einen grundlegenden Wandel. Bei dieser Gelegenheit erinnert sie sich vor allem an das, was sie von ihrer Familie und anderen ehemaligen Bewohnern von Rosenthal bereits nach der Flucht erfahren hat. Es scheint, dass die wahre Tragödie erst mit der Ankunft in Deutschland begann. Nicht alle, die im Winter 1945 flohen, konnten der Roten Armee entkommen. Sie litten unabhängig davon, ob sie einst die Nazis unterstützt hatten oder nicht. Im Sommer 1945 wurden die ehemaligen Bewohner des Heimatdorfes und die Mutter meines Vaters gezwungen, Klinghardt zu verlassen. Diesmal wurden sie von den Tschechen selbst hinausgeworfen, oft von Nachbarn. Nach einiger Zeit versuchte ein Teil der kleinen Gemeinde sogar, nach Rosenthal zurückzukehren, aber die polnische Armee, die den Russen folgte, erlaubte ihnen nicht, die Oder zu überqueren.
Dabei erfährt der Autor von einem höchst verborgenen Geheimnis. Großmutter Olga und ihr jüngster Sohn, der Vater des Autors, wurden für einige Monate in ein russisches Arbeitslager in Sachsen geschickt, das von den Russen in einem ehemaligen Konzentrationslager organisiert wurde, in dem Polen und Juden ermordet wurden. Was mit dem Vater des Autors in dieser Zeit geschah, ist nicht wirklich bekannt, da er es nie erwähnte. Man kann nur raten. Nachdem sie das Lager verlassen hatten, begann die „große Suche”. Großmutter Olga war auf der Suche nach ihrem Mann Herbert und ihren beiden älteren Söhnen. Großvater nach den Kämpfen in Breslau. Seine Frau Olga hingegen lebte mit ihrer Familie und ihren Erinnerungen an die Rosenthal-Zeit. Kurz nach dem Tod ihres Mannes brach sie sich ein Bein, setzte sich in einen Rollstuhl und brach in sich zusammen. Sie starb an einer Überdosis Schlaftabletten. Gotthard, ein Onkel des Autors, der Hitler nie unterstützt hat, wurde schwer verwundet, verlor sein Augenlicht und starb einige Monate nach seiner Entlassung aus dem Lazarett in Dresden an Typhus. Sein zweiter Sohn Manfred, der einzige Infizierte, der als Neunzehnjähriger in die SS eingetreten war, der in Gdynia ausgebildet worden war, um scharfe Torpedos zu lenken, der eigentlich nie gekämpft hatte, überlebte und kam schnell wieder unversehrt heraus. Auch er ging in den Norden Deutschlands und wurde schließlich Zahnarzt. Schließlich landeten Großmutter Olga, der Vater des Autors und sein älterer Bruder in der schleswig-holsteinischen Kleinstadt Wedel, wo sie ein neues Leben begannen. Der Vater reifte in einem beschleunigten Tempo. Er hat seinen Namen geändert. Jetzt hieß er nicht mehr Adolf, der Name des Großvaters seines Onkels, sondern Walter. Er gewöhnte sich schnell an die neue Situation, heiratete nach ein paar Jahren und baute ein Haus. Erst gegen Ende seines Lebens entschloss er sich, mit seiner Tochter nach Rosenthal zu gehen.
Die ganze Geschichte legt nahe, dass der Titel des Buches „Alles, woran wir uns nicht erinnern” eine tiefere Bedeutung hat. Es bedeutet eine absichtliche Unterdrückung: „Wir erinnern uns nicht. Wir leiden nicht. Wir wollen uns von der Vergangenheit abgrenzen. Im Unterbewusstsein fühlen wir eine gewisse Verantwortung”. Alles in allem ist es wahrscheinlich besser, als sich endlos an die eigenen Katastrophen zu erinnern und die Vergangenheit wieder aufleben zu lassen. Dies hat Auswirkungen auf die nächsten Generationen. Ein Wandel ist bereits sichtbar, auch wenn nicht klar ist, ob er sich zum Besseren wendet.
Die Autorin erinnert sich noch an etwas. Doch ihre eigenen Töchter haben nichts mehr mit der „Heimat” ihres Großvaters gemein. Schließlich sind es nicht die Städte und Häuser, die ein kleines Land ausmachen, sondern die Menschen. Sie sind gerade von einer Reise nach Polen zurückgekehrt und sind begeistert. Nicht aus der kleinen Heimat ihres Großvaters, aus Różyna, sondern aus Warschau, Krakau, Danzig und Stutthof. Sie finden es interessant und wunderbar. Das Leben geht also weiter.
Außerdem habe ich gerade in der polnischen Presse gelesen, dass die Autorin Sprecherin der deutschen Regierung ist und ihr Buch in Deutschland ein Bestseller geworden ist. Ich frage mich, ob es jemand wagen wird, es zu übersetzen, es in Polen zu veröffentlichen und dann eine Diskussion darüber zu beginnen?
Witold Żylicz ist ein pensionierter Schiffbauingenieur. Er wurde in Gdańsk geboren und lebt dort.